00

Sweat

Miałem tak kilka razy, więc mnie nie zaskoczyło zupełnie. Choć czuję pewien dyskomfort wychodząc ze swojej strefy komfortu. (Bo po co wychodzić? No po co?) Oglądam coś lub słucham czegoś, co ewidentnie nie jest z mojego świata; co jest zupełnie nie z mojego świata; do czego mam mnóstwo obiekcji, zastrzeżeń i dystansu, a jednak znajduję w tym upodobanie. I to nie jest perwersyjna przyjemność wychodzenia ze swojej strefy komfortu. (Bo po co wychodzić? No po co?) Coś mnie fascynuje, pomimo tego, że zazwyczaj jest inaczej.

Tak miałem na seansie filmu Sweat. I nie chodzi o to, że świat fitnessu i instagramowych celebrytów to dla mnie niezrozumiała i pozbawiona wartości imitacja życia. A może właśnie o to chodzi, że w tym filmie dokładnie o to chodzi?

Sweat w skrócie to sława i pieniądze szczęścia nie dają. Serio. Serio. Po co więc oglądać Sweat? Płytki film z błahą treścią? Bo jest jakiś inny. A jeśli coś ma być jakieś, to to coś musi być inne.

Wciągnęła mnie ta samonakręcająca się karuzela gombrowiczowskich imitacji i witkacowskich portretowań. Na szczęście bez moralizowania. I na nieszczęście też bez. Wciągnęła mnie pustka tego świata pokazana w pustym filmie.

Pusty świat w pustym filmie brzmi lepiej niż jakakolwiek inna kombinacja pustki z niepustką. A może to właśnie ponadnaturalny umiar tego filmu mnie zaintrygował? Choć miałem w trakcie oglądania Sweat momenty wielkich nadziei. Sekundami myślałem, że dostanę coś podobnego do bardzo lubianego przeze mnie rumuńskiego filmu „Sierra Nevada”. Niestety nic się takiego nie stało. Niestety też ta wstrzemięźliwość może być zinterpretowana jako powierzchowność.

Niemniej właśnie ta niejednoznaczność przekonała mnie do tego, żeby pomyśleć, że Sweat to jest dobry film. Rozumiem w nim wszystkie decyzje artystyczne, choć budzą we mnie sprzeciw i nie tworzą filmów, które warto lub trzeba. A jednak jest w nim coś, o czym chętnie bym porozmawiał. Nie tylko na fejsie czy instagramie.

Krótko mówiąc, Sweat w skali Pawlaka: można.

Post a comment