00

Z tego co widzę są co najmniej dwie szkoły chodzenia na koncerty. Ja preferuję tę najbardziej ryzykowną. I nie chodzi mi o niebezpieczne ulice, zaułki czy podwórka, którymi czasem trzeba się przedostać do przestrzeni scenicznej. Chodzi o jak największą niewiedzę, ignorancję z którą uwielbiam gdzieś zajrzeć, aby coś posłuchać. Odkryłem to niedawno, w erze spotifajów i innych podglądaczy. Zobaczyłem, że przed jakimś koncertem moi znajomi przygotowują się zapoznając się z muzyką wykonawcy. Być może nawet decydując o tym czy kupią bilet, czy też nie, czy warto, czy nie warto. A ja wiem, że ja tak nie mam. A co więcej, nie chcę tak mieć. Kiedy znam jakiegoś wykonawcę i mi się podoba, czuję się na koncercie zakładnikiem tego lubienia. Ściskam mocno kciuki