00

Muzyczne odkrycia mają w sobie coś z magii. Ale nie każdy może tego doświadczyć. Nie każdy może, choć każdy mógłby. Mógłby, gdyby był absolutnie i całkowicie otwarty na nowe, nieznane, inne, obce, nielansowane przez muzyczne para-autorytety medialne. Będąc człowiekiem wyznającym wówczas jedynie słuszny kanon muzyczny, wiele (wiele) lat temu wylądowałem (bynajmniej nie helikopterem ani statkiem kosmicznym, choć niektórzy określali mnie wtedy mianem kosmity) w Kazimierzu Dolnym na rynku i znalazłem się w samym epicentrum muzycznej trąby powietrznej. Nie wierzyłem własnym uszom, ani sobie. Ja, z takim entuzjazmem, słucham bab, ubranych w wiejskie obciachowe ubranka, pachnące cepelią na kilometr? I się to mi jak śpiewają podoba? Naprawdę? Nie może to być. Na kocie? (Sorry za tenerudycyjny wtręt.) Pamiętam z tego dnia jeszcze

Jak przez mgłę pamiętam zdanie bodajże Davida Thomasa o Velvet Underground, o płycie, której, gdy się ukazała, nikt nie kupował, a na którą powołują się teraz niemal wszyscy muzycy świata. Powiedział ironicznie, ale chyba mocno wkurzony, coś w stylu: „Wszyscy ci z Velvet żyją sobie teraz świetnie, podczas gdy ich płyta przyczyniła się śmierci wielu osób.” (Jeśli ktoś zna dokładnie ten cytat proszę o komentarz.) O Velvet Underground będzie kiedy indziej. O kolejnej płycie, na którą powołują się niemal wszyscy, będzie teraz. Sex Pistols wymieniani są jednym tchem w gronie największych, najbardziej wpływowych i najważniejszych zespołów świata. Nazwa Sex Pistols i okładka „Never Mind the Bollocks, Here's the Sex Pistols” są znane nawet tym, którzy muzyką nie interesują się wcale. Dlatego pewnie