00

Czyli hardcore, harcore porno. Gdzie wszyscy i wszystko się pieprzy bez opamiętania, gdzie wszelkie granice zostają przekroczone, gdzie każda fantazja zostaje spełniona, gdzie nagość jest stanem, w którym trzeba się rozebrać, gdzie uczestnicy sesji ciężko pracują nad uzyskaniem samozadowlenia, a publiczność nie radząc sobie z emocjami, w dusznej atmosferze prymitywnych przyjemności podniesionych do rangi najwznioślejszego stanu, z zarumienionymi z podniecenia policzkami oraz ukrwionymi częściami intymnymi, z przerażeniem i pożądaniem czeka na finalną ekstazę. Best cover album ever. Najlepszy. Albo najgorszy.

Wejścia czy przejścia? Jeśli ‘przejścia’, to dwie rzeczywistości powinny być ontologicznie porównywalne. Nie można bowiem z niczego przejść do czegoś. (Sorry Martin, taki klimat) Rzeczywistość temporalna i ta wieczna muszą BYĆ. Możliwe, że są trudne do porównania, jak nieporównywalne jest istnienie świętego Jana od Krzyża i pasożytniczej bakterii Mycoplasma Genitalium, która zasiedla atlanta airport limo service organy rozrodcze i oddechowe ssaków naczelnych i jest uznawana za najmniejszy organizm zdolny do niezależnego rozrostu i reprodukcji, a więc za najmniejszy żywy organizm na Ziemi. Ale obie mają jedną cechę wspólną – istnieją. Jeśli ‘wejścia’, to możemy się częściowo zgodzić z Martinem. Bycie jest po prostu Nicością, które zamienia się w bycie przez zaprzeczenie nicości. Ale z drugiej strony, czy zaprzeczenie może być wieczne? Czy tylko czasowe? Jeśli wieczne, to

Przebywając niedawno chwilę dłużej w UK pomyślałem jakie to szczęście być u samego źródła wszystkiego, co ważne i nowe w muzyce. Rzuciłem się więc do sklepów muzycznych na Soho w Londynie. Pojechałem do zagłębia płytowego w Notting Hill. Szperałem w sklepach dużych i małych, w sieciowych i specjalistycznych, w nowościach i wyprzedażach. Szukałem tego, co znam, a zwłaszcza tego, czego nie znam. Uważnie oglądałem okładki, gdyż tak często kiedyś odkrywałem jakąś nową rewelacyjną rzecz. Zapisywałem. Wracałem. Słuchałem w necie fragmentów i zapisywałem. Przeglądałem lokalne i ogólnonarodowe recenzje, lokalne repertuary klubów w centrum, na wschodzie i północy Londynu. Pojechałem na kilka koncertów, kompletnie nieznanych mi wykonawców. I po dwóch tygodniach takiej ekstazy nagle dopadł mnie smutek. Zapomniałem już wtedy limo service los

15 listopada 2013 roku o godzinie 19:00 w Domu Kultury przy ul. Kościuszki 49 w Piasecznie odbył się zorganizowany przez Centrum Kultury Piaseczno koncert KONTAKT, podczas którego wystąpiły zespoły Those Who Dream By Day, Salvator Elvis oraz Westwood. Największe emocje moje oraz zgromadzonej licznie publiczności wzbudził zespół Salvator Elvis i jemu chciałbym poświęcić tę notkę. Atmosfera, jak to na takich koncertach, była wynikową liczby fanów muzyki, przyjaciół muzyków i przypadkowo zaplątanych w taką sytuację przechodniów. Swobodne rozmowy artystów z publicznością wymienianą z imienia, nazwiska albo ksywy. Publiczność traktująca muzyków bez uwielbienia i lęku, w zasadzie widząca się oczyma wyobraźni po prostu na scenie. Wszechobecne rozmowy w kuluarach, przy barze, w korytarzu, na zapleczu, na widowni i na scenie spowodowały, że na

Nie słucham muzyki filmowej. Moje serce nie zaczyna bić szybciej, kiedy przechodzę obok stoiska płytowego z muzyką z filmów. Owszem szanuję ją i podziwiam, ale raczej jako część dzieła filmowego, która oderwana od obrazu jest niezgrabnym, niepełnym i zwodniczym cieniem prawdziwego bytu, jak w jaskini Platona. Owszem mam ze dwie, a może nawet z siedem płyt z dopiskiem original soundtrack, ale najczęściej są to dzieła mocno wyemancypowane od swoich obrazów filmowych; jakieś tam Hair, Jesus Christ Superstar, Pożegnanie z Marią, Step Across The Border, Sondtracks Can, coś tam Zorna, Philipa Glassa, Michaela Nymana, Stańko, Big Time, Natural Born Killers, oj, i chyba muszę się zatrzymać z tym przeszukiwaniem mojej pamięci bez podchodzenia do półki, żeby mi się misterna konstrukcja tego