00

Dopadło mnie przekleństwo audiofila. Po każdym udoskonaleniu najmniejszej nawet cząstki systemu większość płyt wymaga ponownego przesłuchania. Zapoznania się z nowym, bardziej zbliżonym do prawdziwego (sic!) brzmieniem, odkrycia instrumentów do tej pory niesłyszalnych, ponownego docenienia pracy artysty i realizatora. Tak więc od tygodnia, prawie równolegle z włączeniem cogra.pl, muszę na nowo zapoznawać się z moimi płytami. Wiem, że przy moim trybie życia, zajmie mi to lata świetlne. Wszystkiemu winien Sugden A21a, grający (co uwielbiam pisać i mówić) w „czystej klasie A” i cieszący moje uszy ku wielkiemu utrapieniu Kingi, która wraz z jego pojawieniem się u nas, czuje się w domu „jakby była na koncercie i to na dodatek tuż przy głośnikach”. Oh yeah! Muzyka dla moich spragnionych pochlebstw uszu! Co przekleństwem dla mnie, zbawieniem dla cogra.pl,

Nie będzie to wpis o The Stranglers, choć i o nich niedługo napiszę. Będzie to o płycie dla mnie ważnej, której słuchałem pewnego roku non stop. Dlatego wszelkie bałwochwalcze odchylenia muszą mi zostać wybaczone, gdyż będę subiektywny do bólu. Bo muszę się przyznać. Uwaga: po raz pierwszy na cogra.pl! Uwielbiam covery. Szaleję ze szczęścia, jeśli nowy wykonawca kradnie piosenkę twórcy, który ją stworzył. Jak Johnny Cash na „American Recordings” I-V, jak Stina Nordenstam na „People Are Strange”, jak Jeff Buckley w przypadku „Hallelujah”, piosenki dawniej przypisywanej niejakiemu Leonardowi Cohenowi. Wtedy wiem, że mam do czynienia z prawdziwym artystą-geniuszem. Natomiast jeśli słyszę tylko poprawnie zaśpiewany utwór, jeśli oryginał ciągle lepszy, ciekawszy, to wiem, że szansa na sukces w moim rankingu została zaprzepaszczona przez danego osobnika

Co gra? „Queens Of The Stone Age”!!! i wszystko w co zamieszany jest Josh Homme :) I jeszcze mi bardzo gra Them Croocked Vultures !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! To odlot jest!!!!!!!!!!! Co nie gra, choć innym gra? The Killers i inne takie nijakie. Proszę nie mylić z The Kills, bo to maxzajebista kapela!!! Co tak zagrało, że? Ostatnio tak zagrało, że ja jebie: „The Dead Weather” Co grało, ale wstyd było się do tego przyznać? A nie wiem

Obejrzałem na DVD film „Joe Strummer - The future is unwritten”. Myślę sobie: tylu sławnych i wielkich muzyków, których szanuję, wypowiada się panegirycznie (trudne słowo) o liderze The Clash, a ja? Co ja na to? W końcu też swój rozum mam. Postanowiłem więc przebadać siebie i na podstawie wszystkich płyt The Clash, które mój iPod przechowuje [„The Clash" (1977), „London Calling" (1979), „Sandinista!" (1980), „Combat Rock" (1982)] doprowadzić do jasnych konkluzji na temat ww. zespołu. Zerknąłem jeszcze do dyskografii i okazało się, że z podstawowego setu nie mam tylko drugiej płyty - „Give 'Em Enough Rope" (1978), więc mogę stanowczo twierdzić, iż dokonałem gruntownej analizy, a wyniki są całkowicie uzasadnione i niepodważalne. Poprosiłem respondenta o odpowiedzi na następujące pytania: Pierwsze: Która z powyższych płyt The Clash jest najlepsza? W tym celu

A wszystko zaczęło się pod koniec zeszłego wieku, w czasach beztroski i prosperity. Magiczne i niezrozumiałe słowo audiofil coraz częściej gościło w moim świecie. W końcu po wielu rozmowach, wizytach w sklepach i na targach zrozumiałem, że choć wcześniej nie zdawałem sobie z tego sprawy, to JA JESTEM audiofilem i mówię prozą. Dość intuicyjnie, poprzez moją nieuświadomioną wówczas miłość do ciepłego brzmienia oraz słabości do selektywności i wyrazistej linii basu, a także dzięki rekomendacji starszej braci audiofilskiej, wybrałem sprzęt Cambridge Audio. Zarówno odtwarzacz płyt CD (czyli dyskofon) jak i wzmacniacz (czyli wzmacniacz). Z tym zestawem grały monitorki ESA Trillo. Pamiętam ceny: cd 1k, wzmak 1,5k. Byłem zachwycony. Płyty odkrywały dla mnie przede mną swoje tajemnice, a ja się wkręcałem coraz bardziej,