00

Nie posłuchałem się Darka. Zacząłem słuchać szant. Nie tak jak zwykle – przy piwie, ognisku, gitarach i dziewczynach. Ale nałogowo. W domu i w drodze. Poddałem się całkowicie słuchaniu czegoś, co szant mi nie przypomina nawet w jednej nucie. Legenda głosi, że ekipa twórców filmu „Piraci z Karaibów”, który też nie przypomina mi tego, czym niby jest, postanowiła wydać płytę z pirackimi balladami, morskimi pieśniami i szantami. Ekipa filmowa, ale mocno muzyczna. Reżyser „Piratów” Gore Verbinski ponoć grał kiedyś na gitarze w punk rockowych kapelach, a na pewno ma na swoim koncie teledyski L7 i Bad Religion oraz wiele wybitnych reklam dla Nike, Canona, Coca Coli wraz z legendarną kampanią z żabami dla Budweisera. Natomiast genialny aktor Johny Depp zanim został

Pamięci Artura Smoleńskiego (1971-2007) – który ważnym człowiekiem i przyjacielem był mi. I jest. Cały czas mam w telefonie jego numer komórki. Nie dzwonię, bo ja nieczęsto dzwonię. Tak już mam. Wtedy też nie dzwoniliśmy do siebie. Widywaliśmy się chwilami raz na rok, a w bardziej zawirowanych czasach nawet rzadziej. Dzieliło nas 320 km. I pół życiorysu. Teoretycznie wszystko było wbrew naszej relacji. Mijaliśmy się. Nawet wtedy, kiedy chodziliśmy do jednej klasy w liceum. Nawet wtedy, kiedy mieszkaliśmy w jednym pokoju w akademiku. Mijaliśmy się skutecznie. Nie do końca ci sami przyjaciele, znajomi, niekoniecznie tymi samymi drogami chodziliśmy. A jednak się spotykaliśmy. Widywano nas często razem. Cały czas czuję jego obecność w moim życiu. Podrzucił mi w liceum Vonneguta, Orkiestrę Teatru ATA, „Jesus Christ

W kieszeni mając kilkadziesiąt złotych, a w głowie entuzjastyczne opinie zawodowych muzyków, kupiłem płytę Them Crooked Vultures. Z rekomendacji, ciekawości i nadziei, że rzecz wielka i wybitna się wydarzyła, na którą od dawna czekałem. Superpłyta supergrupy założonej przez supermuzyków. Muzykales über alles. Z eschatologicznego punktu widzenia nirwana ważniejsza jest od dżemu, więc obecność Dave’a Grohla niczego mi nie psuła. Ucieszyłem się nawet, że powrócił do gry na bębnach, bo moim zdaniem to tylko powinien robić. (Nigdy nie lubiłem tej jego Foormacji – sorry.) John Paul Jones, najbardziej znany jako basista Led Zeppelin (dobra, dobra, wiem, że basistów nikt nie zna), w tym składzie mnie zaciekawił, a jednocześnie gdzieś podświadomie zapewnił o jakości tej propozycji. Natomiast Joshua Michael Homme cały czas mnie

Muzyczne odkrycia mają w sobie coś z magii. Ale nie każdy może tego doświadczyć. Nie każdy może, choć każdy mógłby. Mógłby, gdyby był absolutnie i całkowicie otwarty na nowe, nieznane, inne, obce, nielansowane przez muzyczne para-autorytety medialne. Będąc człowiekiem wyznającym wówczas jedynie słuszny kanon muzyczny, wiele (wiele) lat temu wylądowałem (bynajmniej nie helikopterem ani statkiem kosmicznym, choć niektórzy określali mnie wtedy mianem kosmity) w Kazimierzu Dolnym na rynku i znalazłem się w samym epicentrum muzycznej trąby powietrznej. Nie wierzyłem własnym uszom, ani sobie. Ja, z takim entuzjazmem, słucham bab, ubranych w wiejskie obciachowe ubranka, pachnące cepelią na kilometr? I się to mi jak śpiewają podoba? Naprawdę? Nie może to być. Na kocie? (Sorry za tenerudycyjny wtręt.) Pamiętam z tego dnia jeszcze

Ta jedna linijka z drugiej płyty sprawiła, że pokochałem Pogodno. Ten jeden z najważniejszych aktualnie grających polskich zespołów, który jako żywo duchem przypomina mi projekty firmowane nazwiskiem Frank Zappa. Kim był Frank, jak zdobyłem jego autograf, jak nie zachwyca, skoro zachwyca i dlaczego większość go zna tylko z nazwiska, a nie z płyt – to temat na wpis niemal elvisowsko/totemiczny, ale ja to zrobię po tenpawlakowemu, kiedyś tam. A teraz wróćmy na domowe podwyrko. Podwyrko to dobre określenie przynajmniej połowy tematyki tekstów Pogodna, zresztą tak jak Zappy. Świntuszą z najwyższą klasą masona Aleksandra hrabiego Fredro herbu Bończa, choć może nieco bardziej subtelnie. A niezależnie od tego, o czym śpiewają, mają niezwykłe w Polsce wyczucie słów. Ciekawych, a jednocześnie lekkich w formie.